logo_wyborcza_pl

Dzikie mustangi galopujące w siną dal z rozwianymi grzywami to raczej mało polski obrazek. A jednak mamy w naszym kraju dzikie konie. A właściwie koniki. Polskie.

Kiedyś wszystkie konie były dzikie. Nasi przodkowie polowali na nie w celach spożywczych – miały podobno bardzo smaczne mięso. Z czasem, a dokładnie 5,5 tysiąca lat temu, jakiś myśliwy-innowator wpadł na to, że takie zwierzę może się przydać w gospodarstwie żywcem. Zamiast więc przerobić złapanego konia na kotlety, udomowił go. A potem jego wszystkich krewnych. No, może prawie wszystkich.

Ostatnie dzikie konie

Jeszcze w XVIII w. na terenie Polski żyły dzikie konie – tarpany. W 1780 r. wszystkie zostały schwytane i umieszczone w zwierzyńcu hrabiów Zamojskich w Zwierzyńcu koło Biłgoraja. Być może przetrwałyby do naszych czasów, jednak zwierzyniec Zamojskich zlikwidowano na początku XX w., a konie rozdano chłopom. Tarpany były silnymi i wytrzymałymi końmi, dobrze się więc sprawdzały nawet w ciężkich pracach gospodarskich, a ich pomoc była nieoceniona w pracach leśnych. W gospodarstwach krzyżowały się z innymi końmi (tzw. rasy biłgorajskiej). Z tych mezaliansów powstała nowa rasa, którą po ponad stu latach zainteresowali się dwaj badacze: Jan Grabowski i Stanisław Schuch, opisując podobne do tarpanów, wytrzymałe i odporne, niewielkiego wzrostu koniki z okolic Biłgoraja.

Na początku lat 20. w Janowie Podlaskim, słynącym dziś na całym świecie z koni arabskich, podjęto próbę hodowli koników polskich. Wtedy też zainteresował się nimi Tadeusz Vetulani, później profesor Uniwersytetu Poznańskiego. To on wprowadził oficjalnie nazwę konik polski i założył rezerwat koników w Puszczy Białowieskiej. Po II wojnie światowej z polskich hodowli prawie nic nie zostało. Udało się jednak odzyskać grupę koników wywiezionych do Niemiec, odbudować polskie hodowle i rozwinąć je.

Jak bardzo dziki jest dziki konik ?

– Dziś mamy trzy rodzaje hodowli – wyjaśnia dr n. wet. Marek Tischner z Uniwersytetu Rolniczego w Krakowie. – Stajenna, gdzie konie są pod ścisłą kontrolą człowieka, mają swoją stajnię, w niej swoje boksy, choć oczywiście są wypuszczane na zewnątrz. Drugim jest chów otwarty, gdzie jest poważna ingerencja człowieka, konie spędzają czas na zewnątrz, na pastwiskach, ale są dozorowane przez człowieka, są oswojone, jest z nimi wykonywana jakaś praca. Trzeci rodzaj to hodowla najbardziej pierwotna, gdzie konie są zupełnie dzikie, żyją swobodnie na terenie rezerwatu, w lesie, na polanach. W Polsce jest dziś kilka hodowli rezerwatowych konika polskiego. Jedna z nich znajduje się na Mazurach w Popielnie. Konie mają tu do dyspozycji 1600 hektarów rezerwatu, gdzie żyją, rozmnażają się, zdobywają pożywienie zupełnie samodzielnie. Ingerencja człowieka ograniczona jest do minimum. Są to więc konie dzikie tak bardzo, jak to można uzyskać w warunkach rezerwatowych.

– Zakładamy, że jest to hodowla jak najbardziej zbliżona do warunków naturalnych, z minimalną ingerencją człowieka – opowiada dr hab. n. wet. Marta Siemieniuch opiekująca się działem konika polskiego w Popielnie w Stacji Badawczej Instytutu Rozrodu Zwierząt i Badań Żywności PAN . – Konie same zdobywają pożywienie, potrafią spod śniegu wygrzebać sobie turzycę, znajdują wodę do picia. Zjadają rośliny zawierające odpowiednie substancje lecznicze, kiedy tego potrzebują. Czasami, jeśli jest szczególnie ciężka zima, dokarmiamy je niewielką ilością siana.

W rezerwacie jak w naturze konie grupują się w tabuny i rozmnażają zupełnie swobodnie.

Tabun to jeden ogier – przewodnik – oraz kilka-kilkanaście klaczy – wyjaśnia dr Marta Siemieniuch. – W naturalnych warunkach ogier wypędza ze stada swoje córki, gdy te dorosną. Przyjmują je do swoich tabunów inne ogiery. W obrębie tabunu konie rozmnażają się zupełnie naturalnie, choć pod naszą kontrolą. Rezerwat ma określony obszar, który może pomieścić i wyżywić określoną liczbę koni. Poza tym nie chcemy, żeby dochodziło do niepożądanych kojarzeń. Dlatego co roku, zwykle w lutym, odławiamy część źrebiąt z dzikiego stada. Zwabiamy cały tabun do tzw. odłowni, w której jest też wąskie miejsce zwane szydłem, mieszczące tylko jednego konia. Dzięki temu możemy przy okazji przeprowadzić drobne zabiegi diagnostyczne, pobrać próbki krwi do badań, zaczipować. Odłowione źrebięta zabieramy do stajni i tu są przyzwyczajane do kontaktu z człowiekiem.

Zdziczenie mają w genach

Konik polski może i jest niepozorny – niewysoki (130-140 cm w kłębie), myszato umaszczony (z pręgą wzdłuż grzbietu) – ale ma wiele zalet. Jest odporny na warunki zewnętrzne i choroby, zaradny, niewybredny, wytrwały i łagodny. W wielu krajach Europy – m.in. w Holandii, Niemczech, we Francji, w Belgii i krajach bałtyckich – koniki polskie włączane są do projektów ekologicznych jako „żywe kosiarki”. Wypuszczone na wolność na terenach cennych przyrodniczo pomagają okiełznać roślinność. Nie każda rasa końska potrafi „ponownie zdziczeć”. Koniki polskie mają to w genach.
Są rasy koni prymitywne i szlachetne. Szlachetne to te, które w wyniku umiejętnego kojarzenia zostały, można powiedzieć, stworzone przez człowieka, np. konie pełnej krwi angielskiej czy rasa małopolska. Natomiast rasa prymitywna to konie, które po wypuszczeniu do lasu czy na łąki, na dziko, same sobie poradzą, będą w stanie utrzymać się bez pomocy człowieka. Rasą prymitywną oprócz konika polskiego są też np. konie huculskie, ale – uwaga! – bardzo wiele cech ras prymitywnych mają konie arabskie.

Wjeżdżających na teren rezerwatu w Popielnie witają duże ostrzegawcze tablice: „Uwaga, niebezpieczne konie”. Mimo to turyści zatrzymują się, gdy stado jest w pobliżu, karmią konie smakołykami nieświadomi tego, że nawet stosunkowo niewysoki konik polski to silne zwierzę z mocnymi zębami i kopytami, którymi może dotkliwie poturbować. Kuszone smakołykami koniki oswajają się z obecnością człowieka, tracą więc nieco ze swej dzikości. Jeśli chcemy ocalić dzikie konie, schowajmy kostki cukru i podziwiajmy je z daleka.

źródło: wyborcza.pl

Data publikacji: 11.08.2016